Moja historia

Powiem wprost: prawda jest taka, że nie jestem kimś, kto będzie Ci doradzał jak żyć. Mogę co najwyżej podzielić się swoimi odkryciami. I to właśnie robię zarówno tutaj, na moim blogu czy podczas wyjazdów z cyklu „Zatrzymaj się i żyj”. Być może znajdziesz tutaj dla siebie jakąś inspirację. 

Kiedyś

Jestem absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego na kierunku Marketing i Zarządzanie, spędziłem semestr na Leipzig Graduate Schoool of Management, specjalizując się w strategiach marketingowych. Mam przeszło 15-letnie doświadczenie w konsultingu i wdrażaniu zmian w logistyce przedsiębiorstw, pracowałem zarówno z największymi, jak i tymi średnimi… W takich kapsułkach zazwyczaj zamykamy siebie, ale czy to naprawdę jest najważniejsze, co mogę o sobie powiedzieć?

Zatrzymanie

Kiedyś żyłem tak, jakbym brał udział w jakimś wyścigu. Pierwszy raz poczułem, że coś jest nie tak, kiedy podczas urlopu na łódce z rodziną spędziłem godzinę z telefonem przy uchu, rozpalicziwe szukając najlepszego zasięgu i omawiając jakąś niesamowicie ważną ofertę…
Innym razem, w trasie, zepsuł mi się samochód. Po odholowaniu okazało się, że zostawiłem w środku telefon. Wpadłem w panikę… Jak ktoś się teraz do mnie dodzwoni!? Co z ważnymi emailami!? Żona nie wie gdzie jestem i co się ze mną dzieje… Katastrofa! Byłem odcięty od świata. Jednak po kilku godzinach pogawędek z innymi klientami serwisu, obserwowania chmur, po wypiciu paskudnej kawy (zwróciłem uwagę na jej smak), świat nadal istniał, a ja ciągle oddychałem. Poczułem spokój i uśmiechnąłem się do siebie.

Ostatni akt mojego zatrzymania poprzedziła zawodowa „katastrofa”. Niemal straciłem firmę, której poświęciłem 7 lat życia. Przyszło załamanie nerwowe, utrata wiary we własne możliwości i zaufania do ludzi, poczucie bycia oszukanym i wewnętrzna rozsypka. Gdzieś w tym czarnym okresie jeden ze znajomych zaproponował mi wspólny wyjazd w Bieszczady.
Normalnie odrzuciłbym ten pomysł, ale coś nieokreślonego skłoniło mnie żeby dać sobie… Sam jeszcze nie wiedziałem co.

Trafiłem na jakieś odludzie, gdzie telefon nie miał zasiegu, a brak gniazdek uwolnił mnie od laptopa i miliona superważnych spraw. Wyszliśmy w góry. W te kilka dni wszystko nagle stało się prostsze i bardziej satysfakcjonujące. Celebrowalismy otwieranie konserwy, łyk z flaszki czy dopinanie plecaka. Im bardziej miałem zabłocone buty, tym więcej tlenu lądowało w moich płucach. Z lekkością wyrzucałem z siebie wszystko, co mi ciążyło. To był początek długiej drogi z powrote Zacząłem rozumieć, że będąc więźniem swoich wyobrażeń i oczekiwań, jestem daleko od wszystkich, wszystkiego, a najbardziej od samego siebie.
Zmiana nie przyszła ani szybko ani łatwo. Pierwszy wyjazd Zatrzymaj się i żyj zaplanowałem w chwili desperacji. Zaprosiłem znajomych, wyjechaliśmy w odludzie i… To był strzał w 10-tkę. Pierwszy wyjazd tak wszystkim naładował baterie, że aż mnie samego to zaskoczyło.
Pojawiła się jakaś magia. Jeszcze długie tygodnie dostawałem smsy od moich przyjaciół, jak ich to zainspirowało. Na kolejne wyjazdy znajomi zapraszali znajomych i tak dalej, i tak dalej… Aż do momentu, w którym zrozumiałem, że to jest dokładnie to, co chcę dawać światu.

Teraz

Dzisiaj wolę o sobie mówić tak: jestem typem odkrywcy, chcę żyć pełnią życia, autentycznie doświadczać siebie i ludzi. Przeraża mnie perspektywa bycia bezmyślnym trybikiem w wielkiej machinie mało ważnych spraw, bezrefleksyjność i wewnętrzna pustka.
Wciąż jestem na swojej drodze, walczę z przepracowaniem, wszechobecnością elektroniki, codziennym pośpiechem, ale wiem już, że lekiem są prawdziwe relacje, natura, poczucie przynależności, dzielenie się. Każdą podróż odbywam razem z Wami, uczę się od Was, zmieniam się.

Zatrzymaj się i żyj postrzegam jednocześnie jako swoją osobistą „terapię”, jak i misję pomagania innym. Moim marzeniem jest skupić się tylko na tym.

Chciałbym zbudować dom w Bieszczadach lub na innym pięknym odludziu i gościć Was u siebie. Otwierać swój dom dla każdego, kto potrzebuje i jest gotowy na chwilę zatrzymania. Każdy kolejny wyjazd przybliża mnie do tego celu.